6. Co z tą cząstką/falą?

Jak piszę za każdym razem – materia budująca nasz świat charakteryzuje się zdumiewającymi właściwościami. Najbardziej fantastyczną z nich wydaje się być ów dualizm, który sprawia iż każda z cząstek posiada cechy fali. Koncepcja ta pozwoliła Bohrowi stworzyć model atomu w którym elektron krąży wokół dodatnio naładowanego jądra na ściśle określonych orbitach. Twierdził on iż elektron jest utrzymywany na orbicie wokół jądra za pomocą oddziaływania elektromagnetycznego. Skoro elektron ma ładunek ujemny a jądro dodatni to nie ma w tym nic dziwnego. Problem pojawia się gdy zapytać – „a dlaczego właściwie taki elektron nie spadnie na jądro?” plus i minus się przyciągają a więc wydaje się to być sprzeczne z zdrowym rozsądkiem. Że tak się nie dzieje, to łatwo zaobserwować – z jakiegoś powodu nasz świat jednak pozostaje mniej więcej stabilny. Aby to wyjaśnić Bohr posłużył się pracami Plancka. Według Bohra elektron nie mógł się znajdować na dowolnej orbicie, ale na ściśle określonej. Aby przeskoczyć na wyższą bądź niższą elektron musiał pochłonąć lub wyemitować foton o ściśle określonej energii. I świetnie wyjaśniało to obserwację widma podgrzanego gazu – wodoru.

fot. domena publiczna

Gdyby ta energia mogła być emitowana w dowolnych porcjach, to powinniśmy obserwować ciągłe widmo jak w tęczy. Tymczasem obserwujemy wyraźne, ostre linie i czarne obszary. Te możliwe orbity da się nawet gładko wyliczyć i opisać wzorami, z których wynika że możliwe są te orbity na których moment pędu elektronu jest wielokrotnością stałej Plancka dzielonej przez 2π. Tu wyjaśnię te wszystkie wulgaryzmy – moment pędu to po prostu matematyczny opis tego jak się ciało porusza. Wystarczy nitka i kawałek np. plasteliny na końcu i zakręcić, jeśli znamy masę plasteliny, prędkość i promień tego okręgu to możemy obliczyć moment pędu z wzoru L=mvr. Stała Plancka to kwant, czyli najmniejsza porcja takiego momentu pędu tj. 6.63·10−34 J*s. Cóż – Bohr wszystko gładko wyliczył, odebrał nagrodę Nobla i w sumie można by się rozejść. Niestety ten model ma poważne wady. Nie ma sensu dla atomów posiadających więcej elektronów niż jeden i absolutnie nie wyjaśnia, w jaki sposób elektron będący falą się nie rozprasza – przecież każdy wie że fale z czasem słabną. I jak właściwie określić gdzie znaleźć ów elektron i jak przewidzieć kiedy taka emisja bądź pochłonięcie fotonu nastąpi? Gdyby elektrony faktycznie krążyły po orbitach tak jak planety, to znając ich pęd i położenie można by precyzyjnie przewidzieć gdzie można by go „przygwoździć”.

fot. domena publiczna

Rozwiązanie tej kwestii zostało nazwane mechaniką kwantową która nie jest trudna do zrozumienia ale trochę trudna do zaakceptowania. Za stworzenie tej teorii przyznano, jeśli się nie mylę, 11 nagród Nobla a sami jej twórcy tacy jak np. Heisenberg i Schrödinger nie potrafili zaakceptować tego iż ich przewidywania okazały się być prawdą.

Heisenberg zapewne kojarzy się wam z serią „Breaking Bad”, a powinien z dość miękką postawą wobec nazizmu i katarem siennym. Pierwsza kwestia budzi we mnie niesmak, druga zaś sprawiła iż mający wtedy dwadzieścia cztery lata Heisenberg udał się na wyspę Helgoland, aby uciec przed pyłkami. Dla zabicia czasu zajmował się wyżej wymienioną kwestią i postanowił zastosować pewną matematyczną sztuczkę – uznał, że skoro nie da się oznaczyć dokładnie pojedynczych wartości, to można użyć czegoś co matematycy nazywają „macierzą”.

Dlaczego taka tabela? Heisenberg wymyślił, że skoro nie dało się dokładnie oznaczyć wszystkich parametrów takich jak pęd i położenie cząstki, to można je opisać w formie tablicy z oddzielnymi wartościami dla orbity początkowej i końcowej takiego przeskoku. Dzięki temu elektron nie musi mieć dokładnie określonego położenia, a całą gamę w zależności od przyjętych orbit. Heisenberg gdy odkrył że jego wyliczenia zgadzają się z obserwacjami nie mógł zasnąć do rana i całkiem zapomniał o dręczącej go alergii – po powrocie przesłał swoje prace do Wolfganga Pauliego i Maxa Borna. Jeśli nie wiecie co to wszystko oznacza, to spokojnie – on też nie wiedział ale jak sam zapisał „Jest to dla mnie niejasne ale wygląda na to że elektron nie porusza się po orbitach”.

Niezależnie od niego tę kwestię rozpatrywał Schrödinger, który zapewne kojarzy się z kotem a powinien z ogierem. Tak przynajmniej twierdziła jego małżonka. Mówiąc wprost, ten wybitny fizyk prowadził bardzo bujne życie pozamałżeńskie, co ciekawe za przyzwoleniem małżonki która miała twierdzić że „spokojniej żyć z kanarkiem niż z ogierem, ale ja uwielbiam konie”. Gdy pewnego razu udał się z swoją kochanką w góry miał z sobą prace de Broglie’a, postanowił więc sprawdzić co się stanie gdy spróbuje opisać elektron jako falę. Wyniki były zdumiewające bez żadnych tabel, macierzy etc. a jedynie za pomocą funkcji opisał elektron a jego wyniki idealnie pokrywały się z pracami Bohra. Ot wystarczyło coś co matematycy nazywają „hamiltonianem” czyli zebraną do kupy energią kinetyczną i potencjalną aby uzyskać takie gładkie wyniki. Tylko że taki falowy opis nie ma sensu jeśli pomyślimy o obserwacjach o których pisałem ostatnio – jeśli spróbować złapać pojedynczy elektron to okazuje się być punktem a nie falą. To o co tu właściwie chodzi? Jak wygląda ten atom i gdzie jest ten elektron? Czym są te fale skoro na pewno nie jest to rozsmarowany elektron który w odpowiedniej chwili zbiera się do kupy?

Całość wyjaśnił dopiero Max Born. Zrozumiał on iż te zjawisko to coś zupełnie innego niż fala na wodzie – fale które tak pięknie wynikały z równania Schrödingera i nieoznaczoność ich cech które wykazał Heisenberg mają sens tylko w jednym wypadku: gdy opisują nie fizyczną fale ale prawdopodobieństwo. Brzmi dziwacznie? Zgadzam się – sam Einstein nie potrafił tego przyjąć do wiadomości mówiąc iż „Bóg nie gra w kości…”. Łatwo to sobie jednak wyobrazić gdy pomyślimy o sytuacjach z życia codziennego. Jeśli wiecie że wasz znajomy zazwyczaj spóźnia się na autobus to oznacza że w okolicach czasu jego odjazdu będzie gdzieś w okolicach przystanku, ale żeby stwierdzić gdzie jest dokładnie trzeba zadzwonić i zapytać, wtedy poda nam swoje położenie. Dokładnie tak samo jest z elektronem – zanim go nie sprawdzimy wydaje się być tak jakby nieokreśloną sumą wszystkich możliwości. Pytanie o to gdzie jest elektron po prostu nie ma fizycznego sensu. Należy raczej zapytać o to gdzie jest największa szansa na jego znalezienie.

fot. Ulrich Mohrhoff

Gdyby wyrazić to w formie grafiki, to wygląda to w ten sposób – są to orbitale. Im obszar jaśniejszy tym większa szansa na znalezienie tam elektronu. Dlaczego nie da się wyznaczyć dokładnych położeń? Czy wynika to z niedoskonałości naszych metod? Nie, przypomnijcie sobie, jak mały jest elektron. Jeśli chcemy go zaobserwować to należałoby go oświetlić czyli wysłać w jego stronę fotony o określonym pędzie. Foton zderzając się z elektronem spowoduje jego odrzut czyli zmieni jego pęd. Niestety w naszym wszechświecie nie da się znać na raz wszystkich parametrów. Gdybyśmy je znali, to moglibyśmy przewidywać przyszłość z 100% pewnością a tak przypomina to jak żywo prognozę pogody. Tak, z prac tych wszystkich fizyków wyszło coś bardzo dziwnego – wychodzi na to, że Wszechświatem rządzi przypadek, a rzeczywistość jest nie tyle stałą strukturą co sumą oddziaływań pomiędzy najmniejszymi z cząstek, które je budują. Następnym razem, gdy spojrzysz przez szybę i ujrzysz nie tylko to, co za nią, ale również swoje odbicie to pomyśl, że wynika to z tego że w wyniku „kwantowego rzutu kośćmi” część fotonów przez nią przeszła a część odbiła się o nią i nie ma żadnego powodu który za tym stoi – i nie wiemy dlaczego, bo sama natura nie wie co się stanie.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.

5. O oglądaniu rzeczy małych.

Pewnie wielu z was widziało niesamowite fotografie małych rzeczy np. bakteria, atom, pyłek kwiatu w niesamowitej ostrości i z dużą ilością detali. Wykonanie fotografii roztocza z taką ilością szczegółów nie byłoby możliwe gdyby materia nie posiadała owej dziwacznej dualnej natury.

fot: National Science Foundation

Myślę, że dla każdego z nas jest oczywistym, iż w ciemnym pomieszczeniu widać mało a żeby cokolwiek dostrzec, to trzeba je oświetlić. Żeby dostrzec drobne elementy to trzeba je oświetlić bardziej i dokładniej o czym wie każdy kto w życiu miał okazję usłyszeć słynne zdanie: „mnie świecisz czy sobie?!”. Dokładnie na tej samej zasadzie działają klasyczne mikroskopy – oświetlamy oglądane próbki światłem, które niczym fala odbija się i trafia do naszych oczu pełniących. Generalną zasadą jest tu, aby długość fala mniej więcej odpowiadała rozmiarom oglądanego obiektu. Im mniejszy jest obiekt, tym krótszej fali należy użyć. I tu zaczynają się schody prowadzące do mikroświata. Taką granicą dla światła, czyli fotonów, wydaje się być ok. 200 nm. Tu przypominam – nanometr to miliardowa część metra. Weźmy do ręki linijkę – spójrzcie na odległość milimetra, aby uzmysłowić sobie jak wygląda nanometr należałoby podzielić ten milimetr jeszcze na milion części. Jednak w mikroświecie taka długość fali to i tak bardzo dużo. Przyczyną jest relatywnie niewielki pęd fotonów.

Pamiętacie z poprzednich części te wzory? Skoro każdemu obiektowi, który pęd posiada, można przypisać falę o określonej długości to może warto skorzystać z innych cząstek? Na taki pomysł wpadli w Berlinie E. Ruska i M. Knoll w 1931r. którzy postanowili posłużyć się elektronami które łatwo rozpędzić pomiędzy katodą a anodą o odpowiedniej różnicy napięć. Im większa ta różnica, tym krótsza jest długość fali takiego elektronu a więc można oglądać naprawdę małe obiekty w niesamowitej rozdzielczości. Małe obiekty naprawdę łatwo rozpędzić do prędkości bliskich prędkości światła, a gdy ich strumień napotka próbkę, może zadziać się kilka rzeczy – elektrony mogą się odbić od powierzchni próbki lub wybić z jej powierzchni inne, a skoro mogą się odbić, to my możemy je zarejestrować. Dobrym modelem takiej sytuacji jest zabawa polegająca na obrzucaniu jakiegoś przedmiotu ukrytego pod stołem piłeczkami do ping-ponga i próba odgadnięcia kształtu obiektu. Jeśli rzucimy takich piłeczek odpowiednio dużo, to zadanie wydaje się być banalne, zwłaszcza jeśli zaprząc do pracy kilka komputerów które na podstawie zarejestrowanych piłeczek stworzą nam obraz obrzuconego obiektu. W przypadku próbki odpowiednio cienkiej, fale elektronów mogą ją zwyczajnie przeniknąć.

Skoro te urządzenia są tak banalnie proste w działaniu, to dlaczego nie są stosowane wszędzie i do wszystkiego? Nie wszędzie aż taka rozdzielczość jest potrzebna, drugą kwestią jest to iż aby elektrony mogły działać swobodnie to próbka musi być umieszczona w próżni i odpowiednio przewodzić prąd. Jak widać problem dotyczy głównie próbek „biologicznych” i można go rozwiązać w dość prosty sposób. Wystarczy taką próbkę pokryć cieniutką, bardzo cieniutką, warstewką metalu. Wynika z tego że można się również posłużyć samą powstałą „skorupką”.

Nasuwa się tu pytanie – jak głęboko da się tak zajrzeć? Jak widać z wzoru, ogranicza nas prędkość jaką możemy nadać takiemu obiektowi. Pewnie części z was przyszedł do głowy obiekt który jest moim zdaniem jedną z najfajniejszych zabawek jaką obecnie mają naukowcy – Wielki Zderzacz Hadronów!

fot: CERN-PHOTO-202109-138-1

Tak, prace prowadzone w CERN to nic innego jako obserwacja obiektów naprawdę małych. LHC jest jednym z wielu akceleratorów cząstek. Słowo wywodzi się z łaciny i oznacza nic innego jako „przyśpieszam”. Jak łatwo z tego wywnioskować rolą takiego akceleratora jest przyśpieszyć cząstki elementarne do prędkości bliskich prędkości światła. I właśnie takie akceleratory narobiły sporo bigosu w dwudziestowiecznej fizyce. Fizycy znali foton, elektron, proton, neutron i mieli świadomość że te cząstki wykazują również właściwości falowe. Wiecie co się stało gdy zaczęto zderzać z sobą strumienie takich cząstek? Do tego prostego modelu dołączyła cała masa nowych cząstek które nie były ani elektronem ani protonem ani neutronem. W pewnym momencie same tablice nowo odkrywanych cząstek zaczęły przypominać grube tomiszcza – już w latach 60. XX wieku znano ich dobrze ponad setkę. Skąd się to wzięło? Po co? Jeszcze dziwniej zrobiło się gdy zaczęto rejestrować cząstki będące efektem promieniowania kosmicznego, obecnie znamy ponad 600 takich cząstek które pozornie nie mają nic wspólnego z tymi swojskimi które budują atomy które znamy naszej szarej codzienności.

Jak posprzątano ten bałagan? Jaki związek ma z tym twaróg? To będzie część jednej z kolejnych historii.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.