Liczba podwójna (2): Od Słowenii przez Arizonę do Nowej Gwinei

Jak wspominałem w poprzednim odcinku, liczba podwójna jest nadal używana w standardowym języku słoweńskim. Zachowała się także w języku dolnołużyckim i w literackim górnołużyckim (choć znika w stylu potocznym). W innych współczesnych językach słowiańskich zanikła jako kategoria gramatyczna, pozostawiając tylko ślady w postaci izolowanych form odmiany, które zaczęły pełnić inne funkcje. W dawnych językach słowiańskich, zwłaszcza w staro-cerkiewno-słowiańskim, liczba podwójna była wciąż żywa i szeroko stosowana.

Poza grupą słowiańską liczba podwójna występuje (w ograniczonym zakresie) w szkockim języku gaelickim. Jest to pamiątka jej dawnej obecności w języku staroirlandzkim i w ogóle w językach celtyckich. Język starolitewski stosował liczbę podwójną, ale we współczesnym litewskim zostały z niej tylko formy reliktowe. Wymarły język gocki zachował liczbę podwójną w formach odmiany pierwszej i drugiej osoby  zaimków osobowych i czasowników, ale nie w rzeczownikach ani w przymiotnikach. W pozostałych językach germańskich widzimy tylko resztki liczby podwójnej zaimków, stopniowo wychodzące z użycia. Język starogrecki w czasach Homera wciąż posiadał liczbę podwójną, ale w okresie klasycznym jej zakres użycia skurczył się radykalnie, a w grece współczesnej nic z niej nie zostało. W języku staroindyjskim liczba podwójna była w pełni rozwinięta w całej deklinacji i koniugacji, ale nie zachował jej żaden dzisiejszy język indoaryjski. W językach irańskich, blisko spokrewnionych z indyjskimi, liczba podwójna miała tendencję do zaniku już w starożytności. Liczbę podwójną miały języki tocharskie, ale wymarły one bezpotomnie, a liczba podwójna wraz z nimi. Inne języki indoeuropejskie (w tym łacina) wykazują ślady dawnej obecności liczby podwójnej, ale nie używały jej w czasach historycznych.

Język słoweński, ostoja indoeuropejskiej liczby podwójnej. Źródło.

Widzimy zatem w naszej rodzinie językowej rozwój jednokierunkowy: od liczby podwójnej w pełnym rozkwicie, prawie dorównującej rozmaitością form liczbie pojedynczej i mnogiej, do jej całkowitego zaniku. Oczywiście świat się nie kończy na językach indoeuropejskich. Liczbę podwójną spotykamy w wielu innych rodzinach, ale jej historia zwykle wygląda podobnie. Na przykład wśród języków semickich dobrze rozwiniętą liczbę podwójną ma język arabski; miał ją także, choć na niewielką skalę, biblijny hebrajski (w hebrajskim współczesnym, a także w aramejskim, pozostały tylko jej relikty). Istniała ona niewątpliwie w języku prasemickim, ale już w najstarszym udokumentowanym języku z tej grupy, akadyjskim (teksty znane od ok. 2500 r. p.n.e.) liczba podwójna odgrywała rolę marginalną i stopniowo zanikała. Ograniczoną obecność, a następnie zanik liczby podwójnej widzimy też w języku staroegipskim, który był dalekim krewnym grupy semickiej. Liczba podwójna występowała m.in. w rodzinie uralskiej i eskimosko-aleuckiej. W pierwszej z nich zanikła w większości języków, choć przeżyła w trzech grupach (saamskiej, obskougryjskiej i samojedzkiej). W drugiej dla odmiany liczba mnoga ma się bardzo dobrze, choć utracił ją język grenlandzki.

Historia rodziny uto-azteckiej w Ameryce Północnej i Środkowej pokazuje jednak, że liczba podwójna nie zawsze jest zanikającym reliktem, lecz może powstawać na nowo. Tam liczby podwójnej nie da się zrekonstruować dla wspólnego przodka, ale w trzech gałęziach tej rodziny liczba podwójna wyewoluowała niezależnie, przybierając różne formy. Ciekawy sposób wyrażania podwójności rozwinął się w języku hopi (północno-wschodnia Arizona). Hopi dysponuje końcówkami liczby podwójnej dla rzeczowników (należących do kategorii ożywionych: kawayo ‘koń’, kawayot ‘dwa konie’, kawayom ‘konie [trzy lub więcej]’), ale nie ma form podwójnych zaimków ani czasowników. Jeśli jednak połączy się podmiot wyrażony zaimkiem w liczbie mnogiej z orzeczeniem w liczbie pojedynczej, całość jest interpretowana jako liczba podwójna. Na przykład ’itam peenaya oznacza ‘my [grupa co najmniej trzech osób] namalowaliśmy’, ale ’itam peena (dosłownie: „my namalowałem”) oznacza ‘my [dwie osoby] namalowaliśmy’. Także rzeczowniki z końcówką liczby podwójnej łączą się z orzeczeniem w liczbie pojedynczej. Ewidentnie ludzie mówiący językiem hopi konceptualizują podwójność jako szczególny przypadek pojedynczości, a nie mnogości.

Języki posiadające liczbę podwójną rozproszone są po różnych częściach świata, od południowej Afryki po Australię, Nową Gwineę, Oceanię i obie Ameryki (gdybyśmy nadal używali jej w polskim, powiedzielibyśmy: „obie Ameryce”). Czasem obejmuje kilka części mowy i wymaga skomplikowanego systemu zgody gramatycznej; kiedy indziej jest ograniczona np. do zaimków (tak jest w wielu językach ogromnej rodziny austronezyjskiej). Ciekawe, że kontrast między liczbą pojedynczą, podwójną i mnogą może występować nawet w językach posiadających bardzo ograniczony system liczebników (typu „jeden, dwa, trzy, dużo”). Istnieją też warianty liczby gramatycznej nieznane w Europie, jak choćby liczba potrójna albo liczba paukalna (oznaczająca, że czegoś jest więcej niż dwa, ale raczej kilka niż wiele) odróżniana od liczby „prawdziwie” mnogiej. Zresztą i kategoria liczby w języku praindoeuropejskim była dość skomplikowana. Prawdopodobnie istniały w nim pierwotnie (oprócz liczby pojedynczej i podwójnej) dwa typy liczby mnogiej: zbiorowa (odnosząca się do zbioru obiektów stanowiących jakąś całość) i dystrybutywna (gdy obiekty były traktowane jako indywidualne, odrębne byty).

Czasem widzimy, w jaki sposób liczba podwójna powstawała historycznie. Na przykład w językach oceanicznych (jedna z gałęzi rodziny austronezyjskiej) element pierwotnie identyczny z liczebnikiem ‘2’ (praoceaniczne *rua) był dodawany jako przyrostek do zaimków osobowych, po czym ulegał uproszczeniu fonetycznemu. Co ciekawe, końcówki zaimków liczby mnogiej w językach Polinezji pochodzą z kolei od liczebnika *tolu ‘3’, ponieważ ich praoceaniczne odpowiedniki pierwotnie sygnalizowały liczbę potrójną. Takie jest pochodznie np. form maoryjskich: kōrua ‘wy [dwoje]’, koutou ‘wy [co najmniej troje]’. W niektórych językach polinezyjskich liczebnik ‘2’ był z kolei dołączany jako przedrostek do rzeczowników, tworząc ich liczbę podwójną (np. ruu-manu ‘dwa ptaki’ w języku mele-fila, jednym z ponad 100 języków oceanicznych używanych w wyspiarskiej Republice Vanuatu, obejmującej archipelag o tej samej nazwie na Oceanie Spokojnym).

Jak często liczba podwójna powstaje w podobny sposób? Trudno powiedzieć. Indoeuropejskie końcówki liczby podwójnej nie wyglądają na spokrewnione z liczebnikiem *dwo- (który, nawiasem mówiąc, sam je przybierał). Mamy do czynienia z kategorią tak starą, że jej początki nikną w nierekonstruowalnej przeszłości. W każdym razie wydaje się, że liczba podwójna o wiele łatwiej zanika niż rodzi się na nowo, co niezbyt pomyślnie wróży jej na przyszłość. Być może ta tendencja do zaniku ma związek z systematyzowaniem systemu liczebników i rozwojem świadomości, że ‘dwa’ to taki sam liczebnik jak ‘trzy’, ‘dziewięć’ albo ‘dwadzieścia’, w związku z czym osłabiony zostaje jego status jako pojęcia fundamentalnego i nie trzeba go wyróżniać gramatycznie. Trzeba jednak pamiętać, że już Praindoeuropejczycy potrafili liczyć co najmniej do kilkuset i posługiwali się w tym celu systemem dziesiętnym. Mimo to liczbie podwójnej udało się w kilku grupach potomnych przeżyć rozpad języka praindoeuropejskiego o tysiące lat. Rozwój arytmetyki być może ją osłabił, ale na pewno nie zabił jej natychmiast.

Fakt, że w niektórych kulturach liczba podwójna i inne kategorie podobnego typu najwyraźniej odpowiadają jakimś ważnym potrzebom komunikacyjnym, widać w przypadku, gdy struktura gramatyczna języka budowana jest na nowo. Jest tak w przypadku tzw. języków kreolskich, o hybrydowym rodowodzie. Jeden język (np. angielski jako język dawnych kolonistów i narzuconej przez nich administracji) dostarcza słownictwa, natomiast ludzie mówiący pierwotnie innymi językami, wspólnie eksperymentując, kształtują nowe struktury składniowe i morfologiczne, nie naśladując gramatyki angielskiej. W Papui–Nowej Gwinei, gdzie lokalnych, bardzo zróżnicowanych języków są setki, kreolski język tok-pisin stanowi narzędzie porozumiewania się ponad barierami językowymi dla kilku milionów ludzi. Dla kilkuset tysięcy tok-pisin stał się pierwszym językiem ojczystym. Tok-pisin ma system zaimków osobowych pokazanych w tabeli poniżej. Wszystkie elementy, z których zbudowane są zaimki, są pochodzenia angielskiego, ale ich kombinacje i funkcje są efektem kreatywności Nowogwinejczyków.

System zaimków osobowych języka tok-pisin.

O ile ogólnie gramatykę tok-pisin można uznać za uproszczoną w porównaniu z angielskim, o tyle zaimki osobowe tworzą system bardzo wyrafinowany i wyrażają kontrasty, do których przywykli użytkowicy rdzennych języków wyspy. Zaimki przybierają liczbę pojedynczą, podwójną, potrójną lub mnogą, a w obrębie pierwszej osoby dzielą się – w liczbach innych niż pojedyncza – na inkluzywne (obejmujące zarówno mówiącego, jak i jego rozmówcę) i ekskluzywne (wyłączające rozmówcę). Na przykład inkluzywna liczba podwójna yumitupela oznacza ‘ty i ja [i nikt więcej]’, a ekskluzywna liczba potrójna mitripela oznacza ‘ja i dwie inne osoby [ale nie ty]’. W sumie angielskiemu we lub polskiemu my odpowiada w tok-pisin aż sześć różnych zaimków, odnoszących się do sześciu różnych sytuacji. Natomiast rodzaj gramatyczny nie ma w tok-pisin znaczenia, dlatego np. em oznacza ‘on’, ‘ona’ lub ‘ono’. Jak widać, nawet w języku uważanym (niezupełnie słusznie) za uproszczony może nastąpić samoorganizacja prowadząca do powstania skomplikowanej struktury.

Nietypowe, rzadziej występujące zjawiska językowe szczególnie wzbogacją naszą wiedzę o rozmaitości dróg ewolucji języka i czynnikach wpływających na jego rozwój. Gdyby badania językoznawcze były ograniczone do dobrze znanych języków europejskiego kręgu kulturowego, mielibyśmy bardzo zawężone pojęcie o tym, jak działa ludzki system poznawczy i jak porozumiewają się ludzie. Jest to – obok wielu innych – bardzo dobry powód, żeby chronić różnorodność językową świata.

Porozmawiajmy o języku (7): Superrodziny i prajęzyk

Z powodów wspomnianych w trzecim odcinku tej serii sądzę, że odkąd u naszych odległych przodków wyewoluowała zdolność do komunikacji językowej, zawsze istniało obok siebie wiele różnorodnych języków. Nie wyklucza to możliwości, że wszystkie współcześnie istniejące języki miały wspólnego przodka. Wyobraźmy sobie, że początkowo istniał cały las drzew rodowych języków (czyli wiele niespokrewnionych z sobą rodzin), ale z przyczyn losowych wiele z nich wymarło bezpotomnie. Sprzyjały temu naturalne dysproporcje wspomniane w poprzednim odcinku. Poniższy rysunek pokazuje to w uproszczony, schematyczny sposób. Kolorem żółtym oznaczyłem języki występujące współcześnie lub udokumentowane historycznie, kolorem zielonym – dające się zrekonstruować prajęzyki, które dały początek znanym nam rodzinom, a kolorem czerwonym – ostatniego wspólnego przodka wszystkich tych rodzin (których w rzeczywistości mamy setki, a nie kilka, jak na rysunku).

Czy istnieją jakiekolwiek szanse na udowodnienie, że do naszych czasów rzeczywiście przetrwały wyłącznie języki należące do jednej z pierwotnych rodzin? Niestety tradycyjna metoda porównawcza jest tu prawdopodobnie bezsilna. Trzeba pamiętać, że drzewo rodowe jest modelem przybliżonym. Nie uwzględnia na przykład faktu, że kontakty językowe powodują wymianę słownictwa, często na wielką skalę. Słownictwo odziedziczone zanika z czasem, zastępowane przez zapożyczenia i neologizmy. Skutkiem tego jest postępująca erozja informacji potrzebnej do rekonstrukcji porównawczej.

Głębia chronologiczna rodziny indoeuropejskiej to mniej więcej 6 tys. lat, a ponieważ obejmuje ona setki języków, w tym kilka gałęzi rodowych o udokumentowanej historii sięgającej 2 lub 3 tys. lat, rekonstrukcja wspólnego przodka jest ułatwiona. Potrafimy odtworzyć kilkaset rdzeni leksykalnych, dużą część słownictwa podstawowego, reguły słowotwórcze, odmianę różnych części mowy itp. W przypadku rodziny afroazjatyckiej, która wydaje się o wiele starsza, można się dogrzebać kilkudziesięciu wspólnych rdzeni słowotwórczych (w tym zaimków) i zbieżności systemów morfologicznych, ale nie ma mowy o takiej szczegółowości, jak w przypadku rodziny indoeuropejskiej. Łatwiej jest stosować metodę porównawczą do tych gałęzi rodziny afroazjatyczkiej, w których grupują się języki dobrze zbadane, udokumentowane na przestrzeni tysięcy lat. Dobrym przykładem jest gałąź semicka. Należy do niej choćby język akadyjski, znany z zapisów od XXIV w. p.n.e., a także języki od dawna dobrze znane i starannie badane (jak hebrajski, fenicki, aramejski, arabski czy amharski); język prasemicki był mniej więcej współczesny praindoeuropejskiemu. Choć nie znamy teoretycznego ograniczenia stosowalności metody porównawczej, ocena empiryczna wskazuje na ok. 10 tys. lat jako czas, po którego upływie trudno wyciągnąć wiarygodne wnioski z materiału zachowanego w językach potomnych. Dodajmy, że mowa tu o sprzyjających okolicznościach (wiele dobrze zbadanych języków pokrewnych, dobra dokumentacja historyczna). Dla małych i słabo poznanych rodzin językowych możliwość rekonstrukcji jest jeszcze bardziej ograniczona.

Języki indoeuropejskie i uralskie (ugrofińskie + samojedzkie) uchodzą za przykład pary rodzin, między którymi dalekie pokrewieństwo jest prawdopodobne (tzw. hipoteza indouralska). Wrażenia takie powstaje, kiedy spojrzymy na ich systemy zaimków (pojawianie się spółgłoski *m w formach pierwszej osoby i *t w drugiej osobie zaimków osobowych, uralski zaimek wskazujący *tä- wobec indoeuropejskiego *so-/*to-, uralskie zaimki pytajne *ke-/*ku- i indoeuropejskie *kʷi-/*kʷo-). Zdarzają się sporadyczne zbieżności w systemie odmiany, np. biernik l.poj. rzeczowników z końcówką *-m. Na tym jednak podobieństwo właściwie się kończy. Uderzający jest brak zgodności leksykalnych w słownictwie podstawowym. Grupy znaczeniowe wyrazów, w których oczekiwalibyśmy ujawniania się takich zgodności nawet po kilku tysiącach lat osobnego rozwoju (np. podstawowa terminologia rodzinna, nazwy części ciała lub powszechnie spotykanych elementów środowiska naturalnego, niskie liczebniki, czasowniki oznaczające elementarne czynności) nie wykazują śladów regularnych odpowiedniości wskazujących na wspólne pochodzenie. Na przykład indoeuropejskie *dwo-/*dwi- ‘2’ i *tri- ‘3’ nie dają się powiązać z uralskimi *kakta/*kektä ‘2’ i *kolmi/*kurmi ‘3’. Jedyną nazwą członka rodziny, w której widać podobieństwo, jest prauralskie *käliw ‘siostra lub brat męża’ zastanawiająco zbliżone do praindoeuropejskiego *ǵl̥h₂-u- ‘siostra męża’, ale spodziewalibyśmy się raczej zgodności nazw najbliższych krewnych (ojciec, matka, syn, córka, brat, siostra), a nie określeń dalszego powinowactwa. Izolowane podobieństwa, jak prauralskie *weti ‘woda’ i *nimi ‘imię’ wobec praindoeuropejskich *wod-r̥/*wed-n- i *h₁noh₃-mn̥, nie wystarczają do identyfikacji regularnych odpowiedniości i wykluczenia przypadkowej zbieżności brzmienia. Sytuację komplikuje fakt, że na wczesnych etapach swojej historii języki uralskie wchłonęły wiele zapożyczeń z języków indoeuropejskich, czego skutkiem może być iluzja pokrewieństwa silniejsza niż ewentualne dowody na pokrewieństwo rzeczywiste.

Jeśli tak wyglądają próby łączenia rodzin, które istniały w bliskich sobie geograficznie regionach Eurazji i wykazują choć cień zbieżności, to trudno się dziwić, że większość językoznawców historycznych zachowuje sceptycyzm wobec jeszcze dalej idących propozycji – np. hipotezy nostratycznej lub konkurencyjnych wobec niej hipotez – eurazjatyckiej lub transeurazjatyckiej. Każda z nich proponuje połączenie w jedną superrodzinę od kilku do kilkunastu rodzin Azji i Europy (z ewentualnym dodatkiem niektórych języków Ameryki Północnej i północnej Afryki). Dowolność, z jaką proponuje się skład każdej z tych mgławicowych superrodzin, i brak wiarygodnych podstaw do solidnej rekonstrukcji proponowanych prajęzyków nie pozwalają na ich zgodną akceptację przez językoznawców.

Podobnie ma się rzecz z hipotezą amerindiańską, postulującą pokrewieństwo większości rdzennych języków obu Ameryk. Zaproponował ją Joseph H. Greenberg na podstawie „metody masowego porównania” słownictwa wielu języków, niewymagającej ustalenia systematycznych odpowiedniości; wystarczy intuicyjne „wrażenie podobieństwa”. Subiektywizm tej metody i jej podatność na błędy wynikające choćby z niemożności wyeliminowania zapożyczeń i przypadkowych podobieństw nie pozwalają na weryfikację wyników jej stosowania. Oczywiście „ogólny rzut oka z lotu ptaka” na zbiory danych jest często potrzebny dla oceny, czy w ogóle warto próbować ustalać pokrewieństwo jakiejś grupy języków, ale nie posiada wartości dowodowej, jaką odznacza się rygorystycznie stosowana metoda porównawcza. Zatem także hipoteza amerindiańska jest dość zgodnie odrzucana przez specjalistów od języków Nowego Świata.

Mówimy tu o próbach tworzenia „superrodzin”, których głębia czasowa mogłaby się mieścić w zakresie 10–20 tys. lat. Jednak gdybyśmy chcieli znaleźć dowody na pokrewieństwo wszystkich języków świata, trzeba by było włączyć do porównania np. Australię, zasiedloną już 65–45 tys. lat temu, i Afrykę, z którą przodkowie pozaafrykańskich populacji Homo sapiens pożegnali się ok. 70 tys. lat temu. Jeśli wszystkie współczesne języki mają wspólnego przodka, zdrowy rozsądek podpowiada, że główna migracja naszego gatunku poza Afrykę wyznacza jego minimalny wiek. Nie znamy żadnej wiarygodnej metody, która potrafiłaby sięgnąć w tak daleką przeszłość. Nie wiemy również, czy języki Afryki subsaharyjskiej dają się sprowadzić do wspólnego przodka ani czy wyjście z Afryki oznaczało dostatecznie wąskie gardło dla populacji i ich języków, żeby można było mówić o jednej superrodzinie wyodrębnionej w ten sposób.

Czasem trzeba się pogodzić z niewiedzą wynikającą z nieuniknionych ograniczeń poznawczych, choć oczywiście należy też mieć nadzieję, że z czasem dopracujemy się ulepszonych obiektywnych metod ustalania bardzo odległego pokrewieństwa. Trzeba w tym celu wyłowić słabnący niemal do zera „sygnał genetyczny” z szumu nagromadzonego przez tysiące lat zmian językowych i wykazać, że sam sygnał nie jest złudzeniem – produktem losowych fluktuacji. Eksperymentalne symulacje komputerowe i analiza wielkich zbiorów danych na razie nie przyniosły przełomu w porównaniu z metodami stosowanymi „ręcznie”. Naiwne przenoszenie algorytmów filogenetycznych opracowanych na potrzeby biologii nie ma wielkiego sensu bez uwzględznienia specyficznych cech ewolucji językowej. Komputerowe językoznawstwo historyczno-porównawcze dopiero raczkuje i wypracowuje własne metody. Czy skuteczne, tego – jak to w nauce – dowiemy się, kiedy badania wyjdą poza okres pionierskich eksperymentów.

To już ostatni odcinek tej serii, ale oczywiście nie koniec językoznawczych wpisów na blogu Naukowy 2022.