Liczba podwójna (1): Oczy i uszy jako żywe skamieniałości

Nie wszyscy wiedzą, że w język polskim używano dawniej, obok liczby pojedynczej i mnogiej, także liczby podwójnej, odziedziczonej z czasów prasłowiańskich i indoeuropejskich. Liczono na przykład tak: jedno drzewo, dwie drzewie, trzy drzewa, albo: jeden wilk, dwa wilka, trzé wilcy. Specjalne formy liczby podwójnej istniały dla wszystkich odmiennych części mowy. Istniały też reguły zgody gramatycznej, nakazującej np. używanie orzeczenia w liczbie podwójnej z podmiotem w takiejże liczbie, albo przymiotnika w odpowiedniej formie jako przydawki rzeczownika w liczbie podwójnej. Jednak już w XIV–XV w. widać objawy zanikania liczby podwójnej. Wypierały ją formy zwykłej liczby mnogiej. W drugiej połowie XVI w. świadomość odrębności liczby podwójnej wyraźnie zanikała, choć np. Jan Kochanowski używał jej jeszcze dość regularnie. W XVII w. liczba podwójna występowała już tylko sporadycznie. Pozostała z niej garść reliktowych form, które stopniowo przestały być odczuwane jako żywa kategoria gramatyczna.

Do tych reliktów należą nietypowe formy liczby mnogiej kilku rzeczowników oznaczających parzyste części ciała: oczy, uszy, ręce. Gdyby rozwinęły się one podobnie jak inne rzeczowniki rodzaju nijakiego i żeńskiego, miałyby formę „oka”, „ucha”, „ręki”. Zresztą mamy oka sieci i ucha dzbanów, ale w sensie anatomicznym obowiązują formy pierwotnie podwójne, które „od zawsze” były używane częściej niż liczba mnoga. Powód jest prosty i naturalny: jako dwuokie i dwuuche ssaki wielokrotnie częściej myślimy i mówimy o parze oczu lub uszu jednego człowieka lub innego zwierzęcia niż o ich większej liczbie. Zauważmy, że do dziś mamy trochę kłopotów z łączliwością gramatyczną tych słów. O ile mówimy dwie/trzy/cztery ręce (ta forma stała się już pełnoprawną liczbą mnogą), to unikamy łączenia form oczy i uszy z liczebnikami kardynalnymi. Formy „dwa oczy” lub „trzy uszy” uchodzą za niegramatyczne (wyjątkiem jest utarty zabytkowy zwrot w cztery oczy). Używamy konstrukcji zastępczych: dwoje oczu, troje uszu (choć przecież nie mówimy „dwoje drzew”). Prawdopodobna przyczyna jest taka, że ze względu na unikatową końcówkę wciąż trudno nam uznać oczy i uszy za normalną liczbę mnogą rodzaju nijakiego.

Można by się było spodziewać także utrzymania formy nodze (dawna liczba podwójna od rzeczownika noga), ale wyparły ją nogi, z pewnością dlatego, że nogi odczuwane są jako mniej podwójne z natury: pies, koń czy krowa, a także stół, mają po cztery nogi, więc liczba podwójna nie miała takiej przewagi nad mnogą jak w przypadku rąk. Historycznie podwójne są także oboczne warianty przypadków liczby mnogiej nadal używane w języku polskim: oczyma, uszyma, rękoma (obok częściowo wyrównanych przez analogię form oczami, uszami, rękami) oraz oczu, uszu i ręku (obok oczach, uszach, rękach). Jednak forma ręku, nieprzejrzysta gramatycznie dla użytkowników współczesnej polszczyzny, przestała być odczuwana jako podwójna, ewentualnie mnoga, w wyrażeniach typu w ręku, na ręku. Możemy dziś powiedzieć w jednym ręku zamiast w jednej ręce, ale nie mówimy już, jak nasi przodkowie, w obu ręku. Nie używamy już ręku w dopełniaczu, choć dawniej mówiono np. dać komuś coś do ręku (czyli do obu rąk). Trudno dziś uwierzyć, ale gramatycy jeszcze sto lat temu uważali formy w tym ręku i w jednym ręku za niepoprawne, a nawet „niedorzeczne”. Dawną formą liczby podwójnej są też plecy (nieposiadające obecnie odpowiednika pojedynczego, którym kiedyś było plece ‘bark’, rzeczownik rodzaju nijakiego).

Mamy ponadto relikty liczby podwójnej w systemie liczebników. Stąd wzięła się np. różnica między końcówkami liczebników dwadzieścia i trzydzieści. Nazwy liczebników oznaczających setki pochodzą od dawnych wyrażeń: sto, dwie ście, trzy sta, cztery sta, pięć set (gdzie ście było regularną liczbą podwójną od sto odmienianego jak zwykły rzeczownik rodzaju nijakiego). Część dawnych końcówek liczby podwójnej zachowała się w odmianie słów dwa/dwie i oba/obie. Niektóre zostały nawet przeniesione do odmiany innych liczebników, dlatego używamy dziś trzema i siedmioma (przez analogię do dwoma) zamiast dawnych form narzędnika trzemi i siedmią.

W polskich gwarach ludowych zachowały się jeszcze stare formy liczby podwójnej czasowników, używane jednak w funkcji liczby mnogiej: robiwa, robita zamiast standardowych robimy, robicie. Stąd oczywiście hasło: Róbta, co chceta. Używamy też nadal przysłowia: Mądrej głowie dość dwie słowie, choć mało kto rozumie że dwie słowie to archaiczna liczba podwójna. Wielu ludziom ta forma wydaje się dziwna i bezsensowna, dlatego próbują „naprawić” zdanie, zmieniając jego sens: „Mądrej głowie dość po słowie”.

Chciałem zwrócić uwagę na formy wyjątkowo zabytkowe: oczy i uszy. W języku prasłowiańskim oba rzeczowniki: *oko, *uxo, miały dwa warianty odmiany (nieróżniące się w mianowniku/bierniku liczby pojedynczej): jako zwykły rzeczownik rodzaju nijakiego na -o (liczba mnoga *oka, *uxa) lub jako tzw. „temat na -es” (liczba mnoga *očesa, *ušesa). Drugi wariant możemy chwilowo odłożyć na bok, bo nie zachował się w polszczyźnie. Pierwszy mógł tworzyć własną regularną liczbę podwójną: *ocě, *uśě. Pojawiała się ona czasem w staropolszczyźnie jako (dwie) oce, usze, ale nigdy nie wyparła form oczy, uszy. Istniały one także w prasłowiańskim jako *oči, *uši i już wtedy były wyraźnie nieregularne, utworzone od innego tematu niż liczba pojedyncza. Mówiąc dokładniej, powstały z połączenia tematów *ok-, *ux- z końcówką *-i, tworzącą liczbę podwójną tematów rodzaju nijakiego zakończonych na spółgłoskę.

Tematy *ok- i *ux- wywodzą się w prostej linii z praidoeuropejskich *h₃okʷ- ‘oko’ i *h₂aws- ‘ucho’. Na początku swojej historii odmieniały się one bezsufiksowo, przez dołączanie końcówek przypadków bezpośrednio do rdzenia, ale ponieważ takie jednosylabowe „rzeczowniki rdzenne” rodzaju nijakiego już w bardzo dalekiej przeszłości stały się kategorią wymierającą, z ich odmiany pozostały jedynie nieliczne szczątki. Praindoeuropejski rzeczownik oznaczający ‘oko’ miałby w mianowniku/bierniku liczby pojedynczej formę *h₃okʷ (bez końcówki deklinacyjnej), ale nie zachowała się ona w żadnym znanym języku potomnym. Wszędzie mamy do czynienia z jej rozszerzaniem o rozmaite przyrostki ułatwiające odmianę, ponieważ przenosiły one rzeczownik do jakiejś pospolitszej i poręczniejszej w użyciu klasy deklinacyjnej. W każdej gałęzi języków indoeuropoejskich to rozszerzanie następowało niezależnie, toteż wykorzystywano wiele rozmaitych przyrostków. Jednak wiemy, że rzeczownik w formie prostej musiał istnieć, bo została po nim liczba podwójna *h₃okʷ-ih₁, zachowana w kilku odlegle spokrewnionych grupach języków. W języku prabałtosłowiańskim rozwinęła się ona w *akī; stąd prasłowiańskie *oči i polskie oczy. Podobnie *h₂aws-ih₁ rozwinęło się w prabałtosłowiańskie *auš-ī, prasłowiańskie *uši i w końcu polskie uszy.

Oczy – liczba szczególnie podwójna. Foto: Dboybaker, licencja CC BY 2.0. Źródło.

Można by było skonstatować, że ze wszystkich rzeczy występująch podwójnie oczy i uszy są odczuwane przez ludzi jako najbardziej podwójne. Trudno inaczej wytłumaczyć wręcz niesamowitą trwałość ich pierwotnych form liczby podwójnej, które istniały już około 6 tys. lat temu i tu i ówdzie trwają nadal. Są to prawdziwe żywe skamieniałości językowe, które ze względu na wielką częstość występowania oparły się działaniu analogii i tendencji do wyrównywania schematów odmiany. Ciekawą sytuację widzimy  w języku słoweńskim, gdzie (przynajmniej w języku literackim) liczba podwójna jest nadal używana jako żywa kategoria gramatyczna. Tam słowo oči stało się nieregularną liczbą mnogą rzeczownika oko (podobnie jak w polskim), choć może też jak najbardziej oznaczać dwoje oczu jednej osoby. Dla szczególnego podkreślenia podwójności używana jest forma podwójna obocznego słowiańskiego tematu na -es, očesi (jak w wyrażeniu obe očesi ‘oboje oczu’). Forma mnoga tego samego tematu, očesa, oznacza wszelkie „oka” nieanatomiczne. Natomiast formy słoweńskiego rzeczownika uho uległy wyrównaniu: liczba podwójna brzmi ušesi, a mnoga ušesa.

Uwagi końcowe

1. Będzie to miniseria w dwu częściach. W pierwszej skupiliśmy się na języku polskim, w drugiej przyjrzymy się zjawisku językoznawczemu, jakim jest istnienie liczby podwójnej, w szerszym, a nawet globalnym kontekście.

2. Proszę się nie przejmować dziwnymi symbolami *h₁, *h₂, *h₃ w rekonstrukcjach indoeuropejskich. Były to trzy tak zwane „spółgłoski laryngalne”, wymawiane nieco podobnie jak te, które w wielu językach są zapisywane jako „h” lub „ch”. Ich wymowa w języku praindoeuropejskim jest znana tylko w przybliżeniu, toteż, żeby uniknąć sporów o szczegółową transkrypcję fonetyczną, oznacza się je za pomocą „h z indeksem”. Warto wiedzieć, że w bezpośrednim sąsiedztwie *h₂ praindoeropejska samogłoska *e zmieniała się w *a, natomiast w sąsiedztwie *h₃ zmieniała się w *o, co widać w zacytowanych formach słów oznaczających ‘oko’ i ‘ucho’. Spółgłoska *h₁ nie wywierała takiego wpływu na barwę sąsiedniej samogłoski. W większości języków indoeuropejskich spółgłoski laryngalne znikły na wczesnym etapie rozwoju, choć pozostawiły wiele śladów swojej obecności.

Porozmawiajmy o języku (7): Superrodziny i prajęzyk

Z powodów wspomnianych w trzecim odcinku tej serii sądzę, że odkąd u naszych odległych przodków wyewoluowała zdolność do komunikacji językowej, zawsze istniało obok siebie wiele różnorodnych języków. Nie wyklucza to możliwości, że wszystkie współcześnie istniejące języki miały wspólnego przodka. Wyobraźmy sobie, że początkowo istniał cały las drzew rodowych języków (czyli wiele niespokrewnionych z sobą rodzin), ale z przyczyn losowych wiele z nich wymarło bezpotomnie. Sprzyjały temu naturalne dysproporcje wspomniane w poprzednim odcinku. Poniższy rysunek pokazuje to w uproszczony, schematyczny sposób. Kolorem żółtym oznaczyłem języki występujące współcześnie lub udokumentowane historycznie, kolorem zielonym – dające się zrekonstruować prajęzyki, które dały początek znanym nam rodzinom, a kolorem czerwonym – ostatniego wspólnego przodka wszystkich tych rodzin (których w rzeczywistości mamy setki, a nie kilka, jak na rysunku).

Czy istnieją jakiekolwiek szanse na udowodnienie, że do naszych czasów rzeczywiście przetrwały wyłącznie języki należące do jednej z pierwotnych rodzin? Niestety tradycyjna metoda porównawcza jest tu prawdopodobnie bezsilna. Trzeba pamiętać, że drzewo rodowe jest modelem przybliżonym. Nie uwzględnia na przykład faktu, że kontakty językowe powodują wymianę słownictwa, często na wielką skalę. Słownictwo odziedziczone zanika z czasem, zastępowane przez zapożyczenia i neologizmy. Skutkiem tego jest postępująca erozja informacji potrzebnej do rekonstrukcji porównawczej.

Głębia chronologiczna rodziny indoeuropejskiej to mniej więcej 6 tys. lat, a ponieważ obejmuje ona setki języków, w tym kilka gałęzi rodowych o udokumentowanej historii sięgającej 2 lub 3 tys. lat, rekonstrukcja wspólnego przodka jest ułatwiona. Potrafimy odtworzyć kilkaset rdzeni leksykalnych, dużą część słownictwa podstawowego, reguły słowotwórcze, odmianę różnych części mowy itp. W przypadku rodziny afroazjatyckiej, która wydaje się o wiele starsza, można się dogrzebać kilkudziesięciu wspólnych rdzeni słowotwórczych (w tym zaimków) i zbieżności systemów morfologicznych, ale nie ma mowy o takiej szczegółowości, jak w przypadku rodziny indoeuropejskiej. Łatwiej jest stosować metodę porównawczą do tych gałęzi rodziny afroazjatyczkiej, w których grupują się języki dobrze zbadane, udokumentowane na przestrzeni tysięcy lat. Dobrym przykładem jest gałąź semicka. Należy do niej choćby język akadyjski, znany z zapisów od XXIV w. p.n.e., a także języki od dawna dobrze znane i starannie badane (jak hebrajski, fenicki, aramejski, arabski czy amharski); język prasemicki był mniej więcej współczesny praindoeuropejskiemu. Choć nie znamy teoretycznego ograniczenia stosowalności metody porównawczej, ocena empiryczna wskazuje na ok. 10 tys. lat jako czas, po którego upływie trudno wyciągnąć wiarygodne wnioski z materiału zachowanego w językach potomnych. Dodajmy, że mowa tu o sprzyjających okolicznościach (wiele dobrze zbadanych języków pokrewnych, dobra dokumentacja historyczna). Dla małych i słabo poznanych rodzin językowych możliwość rekonstrukcji jest jeszcze bardziej ograniczona.

Języki indoeuropejskie i uralskie (ugrofińskie + samojedzkie) uchodzą za przykład pary rodzin, między którymi dalekie pokrewieństwo jest prawdopodobne (tzw. hipoteza indouralska). Wrażenia takie powstaje, kiedy spojrzymy na ich systemy zaimków (pojawianie się spółgłoski *m w formach pierwszej osoby i *t w drugiej osobie zaimków osobowych, uralski zaimek wskazujący *tä- wobec indoeuropejskiego *so-/*to-, uralskie zaimki pytajne *ke-/*ku- i indoeuropejskie *kʷi-/*kʷo-). Zdarzają się sporadyczne zbieżności w systemie odmiany, np. biernik l.poj. rzeczowników z końcówką *-m. Na tym jednak podobieństwo właściwie się kończy. Uderzający jest brak zgodności leksykalnych w słownictwie podstawowym. Grupy znaczeniowe wyrazów, w których oczekiwalibyśmy ujawniania się takich zgodności nawet po kilku tysiącach lat osobnego rozwoju (np. podstawowa terminologia rodzinna, nazwy części ciała lub powszechnie spotykanych elementów środowiska naturalnego, niskie liczebniki, czasowniki oznaczające elementarne czynności) nie wykazują śladów regularnych odpowiedniości wskazujących na wspólne pochodzenie. Na przykład indoeuropejskie *dwo-/*dwi- ‘2’ i *tri- ‘3’ nie dają się powiązać z uralskimi *kakta/*kektä ‘2’ i *kolmi/*kurmi ‘3’. Jedyną nazwą członka rodziny, w której widać podobieństwo, jest prauralskie *käliw ‘siostra lub brat męża’ zastanawiająco zbliżone do praindoeuropejskiego *ǵl̥h₂-u- ‘siostra męża’, ale spodziewalibyśmy się raczej zgodności nazw najbliższych krewnych (ojciec, matka, syn, córka, brat, siostra), a nie określeń dalszego powinowactwa. Izolowane podobieństwa, jak prauralskie *weti ‘woda’ i *nimi ‘imię’ wobec praindoeuropejskich *wod-r̥/*wed-n- i *h₁noh₃-mn̥, nie wystarczają do identyfikacji regularnych odpowiedniości i wykluczenia przypadkowej zbieżności brzmienia. Sytuację komplikuje fakt, że na wczesnych etapach swojej historii języki uralskie wchłonęły wiele zapożyczeń z języków indoeuropejskich, czego skutkiem może być iluzja pokrewieństwa silniejsza niż ewentualne dowody na pokrewieństwo rzeczywiste.

Jeśli tak wyglądają próby łączenia rodzin, które istniały w bliskich sobie geograficznie regionach Eurazji i wykazują choć cień zbieżności, to trudno się dziwić, że większość językoznawców historycznych zachowuje sceptycyzm wobec jeszcze dalej idących propozycji – np. hipotezy nostratycznej lub konkurencyjnych wobec niej hipotez – eurazjatyckiej lub transeurazjatyckiej. Każda z nich proponuje połączenie w jedną superrodzinę od kilku do kilkunastu rodzin Azji i Europy (z ewentualnym dodatkiem niektórych języków Ameryki Północnej i północnej Afryki). Dowolność, z jaką proponuje się skład każdej z tych mgławicowych superrodzin, i brak wiarygodnych podstaw do solidnej rekonstrukcji proponowanych prajęzyków nie pozwalają na ich zgodną akceptację przez językoznawców.

Podobnie ma się rzecz z hipotezą amerindiańską, postulującą pokrewieństwo większości rdzennych języków obu Ameryk. Zaproponował ją Joseph H. Greenberg na podstawie „metody masowego porównania” słownictwa wielu języków, niewymagającej ustalenia systematycznych odpowiedniości; wystarczy intuicyjne „wrażenie podobieństwa”. Subiektywizm tej metody i jej podatność na błędy wynikające choćby z niemożności wyeliminowania zapożyczeń i przypadkowych podobieństw nie pozwalają na weryfikację wyników jej stosowania. Oczywiście „ogólny rzut oka z lotu ptaka” na zbiory danych jest często potrzebny dla oceny, czy w ogóle warto próbować ustalać pokrewieństwo jakiejś grupy języków, ale nie posiada wartości dowodowej, jaką odznacza się rygorystycznie stosowana metoda porównawcza. Zatem także hipoteza amerindiańska jest dość zgodnie odrzucana przez specjalistów od języków Nowego Świata.

Mówimy tu o próbach tworzenia „superrodzin”, których głębia czasowa mogłaby się mieścić w zakresie 10–20 tys. lat. Jednak gdybyśmy chcieli znaleźć dowody na pokrewieństwo wszystkich języków świata, trzeba by było włączyć do porównania np. Australię, zasiedloną już 65–45 tys. lat temu, i Afrykę, z którą przodkowie pozaafrykańskich populacji Homo sapiens pożegnali się ok. 70 tys. lat temu. Jeśli wszystkie współczesne języki mają wspólnego przodka, zdrowy rozsądek podpowiada, że główna migracja naszego gatunku poza Afrykę wyznacza jego minimalny wiek. Nie znamy żadnej wiarygodnej metody, która potrafiłaby sięgnąć w tak daleką przeszłość. Nie wiemy również, czy języki Afryki subsaharyjskiej dają się sprowadzić do wspólnego przodka ani czy wyjście z Afryki oznaczało dostatecznie wąskie gardło dla populacji i ich języków, żeby można było mówić o jednej superrodzinie wyodrębnionej w ten sposób.

Czasem trzeba się pogodzić z niewiedzą wynikającą z nieuniknionych ograniczeń poznawczych, choć oczywiście należy też mieć nadzieję, że z czasem dopracujemy się ulepszonych obiektywnych metod ustalania bardzo odległego pokrewieństwa. Trzeba w tym celu wyłowić słabnący niemal do zera „sygnał genetyczny” z szumu nagromadzonego przez tysiące lat zmian językowych i wykazać, że sam sygnał nie jest złudzeniem – produktem losowych fluktuacji. Eksperymentalne symulacje komputerowe i analiza wielkich zbiorów danych na razie nie przyniosły przełomu w porównaniu z metodami stosowanymi „ręcznie”. Naiwne przenoszenie algorytmów filogenetycznych opracowanych na potrzeby biologii nie ma wielkiego sensu bez uwzględznienia specyficznych cech ewolucji językowej. Komputerowe językoznawstwo historyczno-porównawcze dopiero raczkuje i wypracowuje własne metody. Czy skuteczne, tego – jak to w nauce – dowiemy się, kiedy badania wyjdą poza okres pionierskich eksperymentów.

To już ostatni odcinek tej serii, ale oczywiście nie koniec językoznawczych wpisów na blogu Naukowy 2022.

Porozmawiajmy o języku (4): Oś czasu i niewidzialna historia

Wróćmy jeszcze na chwilę do naszych przodków. Przeprowadzone w ostatnich latach analizy genomów sugerują, że linia rodowa Homo sapiens oddzieliła się od swoich najbliższych krewnych o wiele wcześniej, niż dawniej szacowano: 700 tys lat temu lub nawet nieco wcześniej. Przyczyną podziału była migracja części populacji H. heidelbergensis poza Afrykę. Część, która pozostała w kolebce gatunku, wyewoluowała w H. sapiens. Emigranci natomiast po dość krótkim czasie, mniej więcej 300 pokoleń (czyli ok. 100 tys. lat), podzielili się na dwie kolejne linie: neandertalską i denisowiańską. Neandertalczycy zaludnili Europę, Bliski Wschód, a w rozproszeniu także Azję Centralną i część południowej Syberii aż po Ałtaj. Denisowianie prawdopodobnie zajęli całą Azję Południowo-Wschodnią, choć jedyne skamieniałości, które na pewno można z nimi powiązać (zęby i kilka ułamków kości), pochodzą z Ałtaju i zachodnich Chin.

Tyle genetyka. Datowanie na podstawie skamieniałości wydaje się z nią sprzeczne. Najstarsze znane dotąd szczątki H. sapiens pochodzą z Maroka i mają 315 tys. lat. Wiek najdawniejszych neandertalczyków był do niedawna szacowany na mniej niż 300 tys. lat, ale badania DNA ludzi sprzed 430 tys. lat z hiszpańskiej jaskini La Sima de los Huesos dowiodły, że byli oni bliżej spokrewnieni z neandertalczykami niż denisowianami, stanowili zatem archaiczną populację (pra)neandertalską. Dosłownie kilka tygodni temu ogłoszono wyniki badań porównawczych skamieniałości z Boxgrove w Anglii (480 tys. lat temu), które okazały się tak zbliżone do hiszpańskich, że także uznano je za wczesnych przedstawicieli linii neandertalskiej, choć wcześniej klasyfikowano je jako H. heidelbergensis. Denisowian znamy głównie z ich DNA, a należące do nich kości mają nie więcej niż 160 tys. lat. Gdzie byli i co robili ci wszyscy ludzie przez kilkaset tysięcy lat między rozejściem się ich linii ewolucyjnych a pojawieniem się na scenie poszczególnych gatunków?

Sprzeczność jest pozorna. H. heidelbergensis zaczął migrować poza Afrykę przez Bliski Wschód, niosąc z sobą z sobą charakterystyczną kulturę paleolityczną, którą rozwinął już w Afryce – tzw. aszelskie narzędzia kamienne. Jego wygląd, cechy biologiczne ani kultura nie zmieniły się tylko dlatego, że zmienił miejsce zamieszkania. Jednak przepływ genów między populacją afrykańską a emigrantami osłabł lub zanikł. Następnie rozeszły się drogi dwu populacji zasiedlających Eurazję. Nie byli to jeszcze w sensie morfologicznym neandertalczycy, denisowianie ani ludzie typu współczesnego: nadal wyglądali z grubsza jak „klasyczny” H. heidelbergensis. Stanowili natomiast odrębne (choć nie do końca izolowane) pule genetyczne dzięki dzielącym je barierom geograficznym. Po jakichś 200–300 tys. lat różnice morfologiczne między nimi zaczęły być wyraźne, a proces specjacji (rozdzielania się gatunków) znacznie posunął się naprzód. Dopiero wówczas, jak gdyby wyczarowane znikąd, pojawiają się w zapisie kopalnym trzy nowe formy ludzkie, które wg danych genetycznych były już od dawna rozdzielone. Ewolucja jest zwykle procesem stopniowym. Nie powinno nas dziwić, że podziały na gatunki nie powstają z pokolenia na pokolenie.

Jeżeli już wspólny przodek tych zaawansowanych przedstawicieli Homo używał języka mówionego, to początki języka trzeba datować na co najmniej 700 tys., a może nawet milion lat temu. Niestety nie zachowały się z tych pradawnych czasów żadne zapisy ani nagrania, możemy więc tylko spekulować na podstawie danych pośrednich, jakimi cechami język mógł się odznaczać w tym okresie. Około 70 tys. lat temu, po kilku eksperymentalnych migracjach, które nie wyszły poza Bliski Wschód i być może Grecję, także H. sapiens śladem kuzynów opuścił macierzysty kontynent i zaczął zaludniać najpierw Azję Południową i Australię, nieco później Europę, a w końcu także obie Ameryki. Warto sobie zdać sprawę, że globalna kariera H. sapiens stanowi tylko 10% jego historii jako osobnej linii ewolucyjnej. Gdyby historię rozwoju naszego gatunku porównać do jednego roku, to wyjście poza Afrykę nastąpiłoby mniej więcej 26 listopada, a dotarcie do Europy – ok. 5 grudnia. 

A teraz zmieńmy perspektywę: przenieśmy się we współczesność i spójrzmy wstecz. Początki języka giną gdzieś we mgle prehistorii. Mamy natomiast bezpośrednie, dotykalne dowody na istnienie dawnych języków w postaci pisma. Już wiele tysięcy lat temu używano znaków materialnych, żeby utrwalać informację poza umysłem i wspomagać w ten sposób zawodną pamięć ludzką. Nacięcia na kościach lub kijach, używane już w paleolicie, mogły służyć jako prymitywny kalendarz księżycowy, rejestr lub kalkulator. W neolitycznej Mezopotamii w administracji i transakcjach handlowych posługiwano się glinianymi żetonami o różnych kształtach do księgowania ilości produktów rolnych, towarów, dniówek robotników albo pogłowia zwierząt domowych. W wielu starożytnych kulturach stosowano znaki graficzne – umowne figury lub uproszczone obrazki odpowiadające pojęciom (ideogramy i piktogramy) – jako pomoc mnemotechniczną, często uzupełniającą rysunki lub malowidła. W końcu ktoś wpadł na pomysł, że symbol może reprezentować nie tyle pojęcie, co odpowiadające mu słowo, a ciąg takich symboli – zapis zdania, naśladujący strukturę języka. Następnie zauważono, że zamiast używać tysięcy symboli, po jednym dla każdego z tysięcy słów, można słowo wielosylabowe rozłożyć na ciąg symboli odpowiadających słowom jednosylabowym, jak w rebusie. Po dopracowaniu pomysłu okazało się, że wystarczy kilkaset fonogramów na oznaczenie sylab, uzupełnionych w razie potrzeby ideogramami i znakami specjalnymi, aby zapisać każde słowo, każde zdanie i każdą dłuższą wypowiedź w sposób jeśli nie całkiem wierny fonetycznie, to na tyle jednoznaczny, żeby intencja autora dała się bez trudu odczytać. Tak powstały pierwsze systemy pisma.

Siedzący skryba (Sakkara, Egipt, IV/V dynastia, środek III tysiąclecia p.n.e.). Muzeum Luwru, zdjęcie własne autora.

Kluczowe etapy tego procesu zaszły równolegle w Sumerze (Dolna Mezopotamia) i w starożytnym Egipcie w okresie 3400–3100 p.n.e. W pierwszych wiekach III tysiąclecia p.n.e. sumeryjskie pismo klinowe i staroegipskie pismo hieroglificzne przybrały formę dojrzałą: zaczęły powstawać długie teksty zapisywane za ich pomocą. Możemy zatem datować początki pisma na mniej więcej 5400–4700 lat temu, biorąc pod uwagę kilkusetletni okres stopniowego przechodzenia od „prapisma” do pisma właściwego. Takich prób mogło być więcej. Nie ma zgody specjalistów co do statusu symboli używanych np. w kulturze Vinča nad dolnym Dunajem w V tysiącleciu p.n.e. albo w miastach doliny Indusu w czasie, gdy kształtowały się pisma Mezopotamii i Egiptu. W każdym razie nie potrafimy ich rozszyfrować i nie wiemy, jakimi językami mówili ich użytkownicy. Natomiast teksty sumeryjskie i egipskie potrafimy odczytać i zrozumieć; znamy gramatykę obu języków, ich słownictwo oraz przynajmniej zarys fonetyki. Zatem ok. 5 tys. lat temu język przestał być tylko ulotną falą dźwiękową przekazującą myśli: zaczął pozostawiać trwałe skamieniałości. Oczywiście język językowi nierówny. Na przykład język grecki ma historię pisma zaczynającą się ok. 1400 r. p.n.e., natomiast piśmiennictwo polskie jeszcze pod koniec XIII w. sprowadzało się do „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Wiele języków do dziś nie uzyskało formy pisanej, czyli ich historia nie została bezpośrednio udokumentowana choćby na przestrzeni kilkuset lat.

Hieroglify Majów. Pismo sylabiczno-logograficzne niezależnie wynalezione w Ameryce Środkowej ok. III w. p.n.e. (Źródło: Diane Davis, https://www.mayaarchaeologist.co.uk/public-resources/maya-world/maya-writing-system/)

Pięć tysięcy lat to zaledwie 0,7% historii linii rodowej H. sapiens. W naszej poglądowej skali roku pismo pojawiłoby się 29 grudnia około 12:00. Reszta dziejów języka (prawdopodobnie co najmniej 99,3%) jest dla nas niewidzialna, co nie oznacza, że jesteśmy wobec niej całkowicie bezradni. Język jest dziedziczony z pokolenia na pokolenie. Nieuchronnie ewoluuje i z czasem zmienia się nie do poznania, ale przekazywana w ten sposób informacja nie wyparowuje całkowicie wskutek zmian. Można ją częściowo odzyskać. W kolejnym odcinku niniejszej serii pokażę, w jaki sposób rekonstruujemy języki niezachowane w formie pisanej. Jest to możliwe, o ile nie wymarły one bezpotomnie, ale dały początek grupom języków pokrewnych, wywodzących się od wspólnego przodka. Trzeba będzie jednak zadać sobie pytanie, co dokładnie oznacza pokrewieństwo języków i na jakiej podstawie decydujemy, czy dane języki są z sobą spokrewnione.

Lektura dodatkowa dla dociekliwych

O trudnościach z odróżnieniem neandertalczyków od heidelberczyków (zrozumiałych z ewolucyjnego punktu widzenia):

https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S0047248422001130

Początki pisma sumeryjskiego i staroegipskiego:

https://www.archaeology.org/issues/213-1605/features/4326-cuneiform-the-world-s-oldest-writing

https://academic.oup.com/edited-volume/43506/chapter/364131674

https://naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C414718%2Cnajwczesniejsze-i-najwieksze-hieroglify-odnaleziono-w-egipcie.html

Porozmawiajmy o języku (2): Geny języka

Jeśli zdolność posługiwania się językiem jest wrodzoną cechą biologiczną człowieka, to zależy ona w jakiś sposób od zawartości naszego genomu. Rzecz jednak w tym, że geny nie kodują zasad gramatyki, a tylko białka. Podczas rozwoju organizmu geny podlegają regulowanej ekspresji w różnych tkankach, a ich produkty mogą służyć np. jako budulec tkanki, katalizator lub regulator procesów biochemicznych. Jeśli w procesie rozwoju powstaje obszar mózgu spełniający jakąś funkcję, to niełatwo jest prześledzić szlaki regulacji i ekspresji współpracujących z sobą białek, które do tego doprowadziły. Często to samo białko ma wiele funkcji i zastosowań, a z pozoru nieskomplikowana cecha może zależeć od produktów wielu różnych genów.

W roku 2001 stwierdzono, że za zaburzenia procesów artykulacyjnych i rozumienia mowy, powtarzające się wielokrotnie w trzech pokoleniach pewnej brytyjskiej rodziny (znanej pod kryptonimem „KE”), odpowiada punktowa mutacja w sekwencji genu FOXP2. Każdy z nas ma dwie kopie tego genu, po jednej na każdym z pary chromosomów 7 (po matce i ojcu). Mutacja nawet w jednej kopii powoduje produkcję białka o nieprawidłowej strukturze: w jednym miejscu w jego łańcuchu zamiast argininy podstawiona jest histydyna. Białko prawidłowe produkowane jest nadal na podstawie drugiej kopii, ale w zmniejszonej ilości. Konsekwencje są poważne, bo białko FOXP2 bierze udział w budowaniu obwodów neuronowych w różnych obszarach kory mózgowej, móżdżku i jąder podstawy, odpowiedzialnych m.in. za koordynację ruchów, zachowania wyuczone i wokalizacje. Jeśli jest go za mało, pojawiają się defekty upośledzające działanie funkcji mózgu. FOXP2 odgrywa też rolę w rozwoju płuc, jelit, kości, serca i być może innych narządów, ale to tkanka nerwowa jest szczególnie wrażliwa na niedostateczny poziom ekspresji nieuszkodzonego genu FOXP2.

Genetycy zainteresowali się bliżej genem FOXP2 i wkrótce odkryli ciekawą rzecz. FOXP2 występuje u wszystkich kręgowców i koduje białko spełniające jakieś fundamentalnie ważne role. Ewolucja dba zatem o to, żeby zachować gen i białko w niezmienionej formie. Na przykład zgodność między ptakami a ssakami w sekwencji białka FOXP2 wynosi ok. 99%, choć ich wspólny przodek żył 300 mln lat temu. Większość mutacji w obrębie FOXP2 upośledza funkcje białka i ma skutki niekorzystne albo nawet śmiertelne dla nosiciela, toteż  dobór naturalny szybko usuwa zmutowane warianty genu. Czasem jednak, średnio raz na miliony lat, mutacja okazuje się funkcjonalnie obojętna, a może nawet szczęśliwym trafem korzystna. W tym ostatnim przypadku dobór naturalny sprzyja jej utrwaleniu się w puli genetycznej gatunku.

W rozwoju mózgu ptaka śpiewającego, zeberki (Taeniopygia guttata), gen FOXP2 także odgrywa wielką rolę. Między zeberką a człowiekiem różnica w sekwencji białka FOXP2 wynosi 7 na 715 aminokwasów (0,98%). (Foto: Simon C. Griffith, źródło: https://elifesciences.org/articles/61849).

Od czasu, gdy istniał ostatni wspólny przodek ssaków łożyskowych, w linii ewolucyjnej prowadzącej do myszy utrwaliła się tylko jedna mutacja mająca wpływ na skład białka FOXP2. W linii prowadzącej do wspólnego przodka ludzi i szympansów przez ponad 60 mln lat nie działo się nic szczególnego: białko pozostawało niezmienione, a gen zgromadził tylko 11 tzw. mutacji synonimicznych, niemających wpływu na sekwencję aminokwasów. Jednak po rozdzieleniu się linii ludzkiej i szympansiej ok. 7 mln lat temu ewolucja genu FOXP2 u przodków ludzi nagle przyśpieszyła. Pojawiły się i utrwaliły aż dwie nowe mutacje, wskutek czego różnimy się od szympansów dwoma spośród 715 aminokwasów tworzących białko FOXP2.

W doniesieniach prasowych natychmiast okrzyknięto ludzki wariant FOXP2 „genem języka” i przypisano dwóm specyficznie ludzkim mutacjom kluczową rolę w rozwoju mowy. Pierwsze wyniki analizy genetycznych (później zweryfikowane negatywnie) sugerowały, że obie mutacje nastąpiły niedawno (mniej niż 200 tys. lat temu) i zostały szybko utrwalone przez dobór. Próbowano je powiązać z powstaniem gatunku Homo sapiens albo z błyskawicznym rozwojem zdolności językowych w jeszcze późniejszych czasach.

Możliwe, że „udoskonalona” wersja FOXP2 rzeczywiście powoduje np. przyrost neuronów i połączeń synaptycznych w kluczowych obszarach układu nerwowego związanych z przetwarzaniem języka. Trzeba jednak pamiętać o kilku faktach. Z dwóch „unikatowo ludzkich” mutacji jedna pojawiła się niezależnie u przodka ssaków drapieżnych (w tym psów i kotów). Zatem tylko jedna mutacja jest tak naprawdę specyficzna dla ludzi. Mutacja powodująca zaburzenia językowe w rodzinie KE nie jest odwróceniem żadnej z dwóch mutacji różniących nas od szympansów i nie powoduje powrotu do stanu ewolucyjnie wcześniejszego. Członkowie rodziny KE są nosicielami genu typowo ludzkiego, tyle tylko, że dodatkowo uszkodzonego przez trzecią, niekorzystną mutację.

U ssaków, w których życiu emisja i percepcja dźwięków oraz nauka wokalizacji odgrywają zasadniczą rolę – waleni i nietoperzy, używających dźwięków zarówno do porozumiewania się, jak i do echolokacji – ewolucja śmielej eksperymentowała z modyfikacjami FOXP2. Walenie mają trzy „unikatowo wielorybie” mutacje FOXP2 w porównaniu ze swoimi najbliższymi krewnymi, hipopotamami (u których sekwencja genu jest identyczna z mysią). Są to mutacje inne niż u człowieka, ale najwyraźniej także usprawniające funkcjonalność kodowanego białka. U nietoperzy z kolei widzimy niespotykaną w innych grupach ssaków różnorodność wariantów FOXP2, ale jak biologom wiadomo, nietoperze są w ogóle wyjątkiem od każdej reguły. Jedną unikatową mutacją mogą się poszczycić również orangutany.

Dotkliwy cios przekonaniu o wyjątkowości ludzkiej wersji FOXP2 zadało zsekwencjonowanie genomów wymarłych kuzynów H. sapiens (uhonorowane nagrodą Nobla w 2022 r.). Okazało się, że zarówno neandertalczycy, jak i nowo odkryci, tajemniczy denisowianie byli nosicielami wersji FOXP2 identycznej z ludzką. A skoro tak, to trzeba założyć, że obie ludzkie mutacje istniały już u wspólnego przodka wszystkich trzech linii, czyli posiadał je również człowiek heidelberski (H. heidelbergensis), gatunek, którego zasięg obejmował Afrykę, Europę i zapewne część Azji. Jeżeli więc zmutowany gen FOXP2  miał związek z pojawieniem się języka, to czemu nie rozważyć możliwości, że język ma więcej niż 700 tys. lat?

Zauważono co prawda pewne różnice między H. sapiens a innymi gatunkami w jednym z intronów (odcinków niekodujących) FOXP2, ale polegają one na tym, że region zachowawczy ewolucyjnie u naszych krewnych, zapewne zaangażowany w regulację ekspresji genu, jest polimorficzny (czyli posiada liczne zmutowane warianty) w populacjach ludzkich. Część ludzi, zwłaszcza na południu Afryki, zachowała jego wersję pierwotną, identyczną jak np. u neandertalczyków. Ani wersja oryginalna, ani żadna ze zmutowanych nie ma wpływu na sprawność językową. Oznacza to tyle, że ten fragment DNA prawdopodobnie stracił u ludzi znaczenie funkcjonalne i ewoluuje neutralnie, gromadząc obojętne mutacje.

Trzeba zachować ostrożność, datując początki języka na podstawie historii jednego genu. Liczne przystosowania, o których pisałem w pierwszym odcinku tej serii, z całą pewnością miały skomplikowane podłoże genetyczne i wymagały licznych zmian czy to w samych genach (co wiązałoby się ze zmianami w strukturze niektórych białek), czy – zapewne częściej – w mechanizmach regulujących ich ekspresję. Istnieje już dość długa lista genów podejrzewanych o taki czy inny wpływ na zdolność do używania języka. Niedawno zrekonstruowano skomplikowaną historię genu zwanego NOTCH2NL, który powstał u przodków ludzi ok. 3–4 mln lat temu dzięki serii zdarzeń losowych (przypadkowa „naprawa” uszkodzonej kopii innego genu), a następnie uległ duplikacjom, tzn. powstały jego dodatkowe kopie, ewoluujące niezależnie od pierwotnej. Rodzina NOTCH2NL występuje u H. sapiens, występowała też u neandertalczyków i denisowian, ale w każdej z tych linii ewoluowała nieco inaczej. Neandertalczycy wyróżniali się kolejną kopią powstałą wskutek jeszcze jednej duplikacji. Geny NOTCH2NL wspomagają neurogenezę w korze przedczołowej, dzięki czemu tworzy się więcej neuronów i rośnie masa mózgu. Uważa się zatem, że wzrost objętości i złożoności mózgu już u praludzi z gatunku H. erectus jest w dużej części zasługą NOTCH2NL.

Zapewne z czasem poznamy wiele kolejnych genów zaangażowanych we wzrost mózgu, zmiany jego architektury, budowę traktu głosowego, umięśnienie języka itd. Wspomniałem uprzednio o strukturze ludzkiego ucha środkowego: stało się ono szczególnie wrażliwe na częstotliwości z zakresu 3–5 kHz, co pozwala nam bez trudu rozróżniać dźwięki spółgłoskowe. Badanie kanałów usznych w czaszkach neandertalczyków za pomocą tomografii komputerowej wykazało, że struktura ich ucha była taka sama jak u ludzi współczesnych. Choć musimy z konieczności opierać się na poszlakach, nie mając twardych dowodów, wszystko wskazuje na to, że powstawanie języka było procesem rozciągniętym w czasie i obejmującym nie tylko H. sapiens, ale także przodków i kuzynów naszego gatunku.

Narzędzia i ozdoby z Denisowej Jaskini w Ałtaju, przypisywane denisowianom. (Foto: Katerina Douka, źródło: https://www.scientificamerican.com/article/cave-that-housed-neandertals-and-denisovans-challenges-view-of-cultural-evolution/).

Wiadomo, że ludzie współcześni mają domieszkę genetyczną pochodzenia neandertalskiego i denisowiańskiego, nabytą dzięki wielokrotnemu krzyżowaniu się wszystkich tych odmian Homo w każdej możliwej kombinacji. Oznacza to, że istoty ludzkie pochodzenia hybrydowego były płodne, zdolne do zaadaptowania się w społeczności H. sapiens i dochowania się w niej własnego potomstwa – inaczej nie przekazałyby nam swojego DNA. Byłoby to z pewnością łatwiejsze, gdyby między ludźmi typu współczesnego a neandertalczykami i denisowianami nie było zasadniczych różnic, jeśli chodzi o intelekt i zdolności komunikacyjne. Jeśli chodzi o narzędzia, ozdoby i inne wytwory kultury, takiej przepaści nie było. Zresztą już nasz wspólny przodek, H. heidelbergensis, był sprawnym łowcą, twórcą włóczni z krzemiennym grotem przemyślnie umocowanym na drzewcu i siekierek z symetrycznie obrobionymi ostrzami, budowniczym szałasów piętnastometrowej długości i śmiałym eksploratorem: zapuścił się na plejstoceńskie stepy północnej Europy, kolonizując m.in. Polskę i Wielką Brytanię.

Tu pojawia się pewien problem: w pełni rozwinięty język nie mógł powstać bez całego zespołu innowacji biologicznych, które go umożliwiły, ale w jaki sposób te innowacje mogły się utrwalić w puli genetycznej wczesnych ludzi, jeśli nie było jeszcze języka, a zatem korzyści z ich posiadania? Jak zwykle w przypadku „paradoksu jajka i kury” rozwiązanie jest proste, ale wymaga nieco refleksji, dlatego poświęcę mu osobny odcinek niniejszej serii.

Nieco literatury dla chętnych do zgłębienia tematu

FOXP2 u ludzi:

https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S096098221831546X

https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S0092867418308511

https://www.embopress.org/doi/full/10.15252/embr.201847618

FOXP2 u nietoperzy:

https://journals.plos.org/plosone/article?id=10.1371/journal.pone.0000900

Geny, którym zawdzięczamy wielkie mózgi:

https://www.science.org/content/article/trio-genes-supercharged-human-brain-evolution

Słuch neandertalczyków:

https://www.nature.com/articles/s41559-021-01391-6

Homo heidelbergensis, przodek mało znany, ale wart poznania:

https://humanorigins.si.edu/evidence/human-fossils/species/homo-heidelbergensis